Spowiedź
Kiedyś byłam dość znanym człowiekiem. Telefon nie dawał mi spokoju w weekendy, dni robocze i święta. Lubiłam imprezować, pić jabole i doprowadzać do szału mamę, której niezbyt podobał się mój styl życia.
Ostatnio dowiedziałam się, że krążą o mnie epopeje, długie, za długie, dziwne i te prawdziwsze. Historie dotyczące starych przyzwyczajeń od których tak bardzo chcę się odciąć.
Kilka miesięcy temu zamknęłam się w społecznym grobie i nigdzie jeszcze nie było mi tak przytulnie i wygodnie. Jest zielona herbata o smaku mandarynkowym, zdrowsze jedzenie, wykorzystanie jogurtu naturalnego na miliony sposobów, różna i różniejsza muzyka, mało alkoholu, trochę literatury i dużo filmów. Uczę się rozróżniać sprawy zarówno ważne, ważniejsze i priorytetowe, które przez pewien czas nieumyślnie lub z wyrachowaniem krzywdziłam. Znajomi, których ilość po odstawieniu niekończącego się melanżu drastycznie spadła mówią, że się starzeję. Jak można starzeć się w wieku szesnastu lat?! Myślę, że to po prostu kolejny przejaw buntu, tym razem przeciw armi zachlanej, bardzo sexdrugs&rock&roll'olowej + anarchy&rasta młodzieży. Swoją drogą niesamowite jak nastolatek potrafi zmieszać tyle nurtów tworząc śmieszną papkę, zlepek tylu ciekawych sub i kultur.
Także jest weekend, godzina 12:28, wczoraj był piątek, wieczór zabaw i wymiocin. Spędziłam go w swoim ukochanym M-3 z książką, otwartym oknie gadugadu, Imogen Heap i herbatą Lipton [ta w piramidkach jest lepsza, zwykłe mają zbyt mocno przemielone liście]. Nauczyłam się również sztuki czytania i wykonywania ćwiczeń mających poprawić wygląd moich nóg jednocześnie. Emocjonujący piątek jakich mało.
Np teraz powinnam się zacząć szykować, np umyć. Dzisiaj postanawiam się trochę uspołecznić i pójść na koncert. Dawniej wyglądały całkiem normalnie, teraz stawiam oczy w słup, co Ci ludzie pod wpływem różnych środków odurzających odpierdalają. I to nie jest tak, że kompletnie się odizolowałam od społeczeństwa. Kilka razy w tygodniu wracam o 21 do domu, śmierdząca żółtymi camelami, uzależnieniu które zostało w pamiątce po niechlubnej przeszłości i czasami pijam drogie wino, niegdyś tak nienwidzone. Szaleństwo, nie?
No i tak naprawdę nigdy nie chciałam mieć bloga. Uważałam to za stratę czasu i emocjonalny ekshibicjonizm. Nie wiem czy to możliwe zmienić się tak bardzo, w tak krótkim czasie. Nie wiem już czy tym razem to naprawdę ja czy subtelniejsza wersja nieodkrytej mnie. Ładniejsza maska i wreszcie wypastowane glany.
Koniec nudnych postów na dziś. Naprawdę muszę zacząć się ogarniać, bo mam dziwne uczucie w jamie ustnej po jogurtowo-cornflakesowym śniadaniu. Jeżeli ktoś ma jakieś zastrzeżenia[jeżeli ktoś to w ogóle czyta?!], uwagi co do moich błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, językowych i jakiś tam jeszcze to się nie krępuj, pisz. Postaram się poprawić, nie mam dużego doświadczenia w pisaniu, poza zeszytem od polskiego.
Pozdrawiam
Adrianna deLiptona
edit. odwołali mi koncert. teraz bez wyrzutów sumienia mogę siedzieć cały dzień w ciepłym szlafroku i robić n i c relaksować się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz